W
Internetach znowu huczy. Blogerki i blogerzy podchwycili temat spotu
nowej kampanii Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa
na potem”. Sam spot faktycznie jest słaby. Rzewne to takie,
stereotypowe, nieciekawe i, jak zauważył mój mąż, sama aktorka
jakaś mało przekonująca, bo za młoda. Trzeba to przyznać. Ale
nie samo wykonanie spotu jest najbardziej poruszającym tłumy, tylko
jego treść.
O
cóż więc chodzi? Bohaterka jest, jak widać na załączonym
obrazku, kobietą sukcesu, z własnym domem, nowoczesnym wnętrzem,
dobrymi ubraniami. Lecz do szczęścia brakuje jej dziecka, o czym
dowiedziała się dopiero teraz – czyli prawdopodobnie kiedy jest
już za późno i roni łzę nad swoim losem (choć w tym spocie na
to nie wygląda). No mówiłam, że tendencyjne i tandetne. Fakt!
Generalnie przekaz ma być taki: „żebyś potem nie beczała, kiedy
będzie za późno”.
Wzniosły
się więc obruszone głosy! Co kogo obchodzi, że drugi nie chce
mieć dzieci, co to za uogólnianie, że signle i singielki są
nieszczęśliwi, że oni się świetnie realizują, ich życie ich
satysfakcjonuje i nic więcej im do szczęścia nie trzeba!
I
taka jestem ciekawa, ile lat mają Ci ludzie, którzy wykrzykują,
jacy są szczęśliwi i zadowoleni? Bo z tego, co piszą, to mają
góra 35. W pełni rozwoju zawodowego, z workiem sukcesów u boku,
obwieszczający wszem i wobec, że życie jest piękne takie, jakie
jest. Z moich obserwacji oraz literatury rozwoju człowieka wynika,że
taki stan mija, potem następuje proces przemyśleń, rewizji,
przeredagowania swojego życia, bo wraz z doświadczeniami zmienia
się również nas system wartości. Wydaje mi się, że u większości
z nich ten etap jeszcze nie nastąpił i stąd to zachłyśnięcie
się chwilą obecną.
Można
by pomyśleć, że jestem przeciwko nim. Tak to może wyglądać, ale
nie jest. W ogóle moje zdanie odnośnie posiadania dzieci nie jest
obiektywne, bo ktoś kto je ma, nie może sobie już wyobrazić życia
bez nich, podobnie do sytuacji, kiedy ktoś dzieci nie ma, nie wie
jak to jest je posiadać. Więc jedynie co mogę zrobić, to wyrazić
swoją opinię.
Uważam
więc, że rodzenie i wychowanie dzieci nie jest niczyim obowiązkiem,
czasem nawet jest niewskazane, żeby niektóre osoby je miały
(często jednak właśnie one je mają…). Niech to będzie decyzja
każdego człowieka, to przecież największa odpowiedzialność jaka
może spocząć na naszych barkach. W zasadzie niekończąca się.
Więc wiele ludzi rezygnuje, bo uważa, że to nie jego bajka, że
takie obciążenie nie jest mu potrzebne. Ok.
Tylko
poszłam krok dalej. Dlaczego dla tych ludzi dziecko jest tylko
obciążeniem, wycięciem kilku lat z życiorysu (chyba zawodowego,
bo jakiego innego?). Czy dlatego, że wychowywani byli właśnie w
takim przekonaniu? Że stoją na przeszkodzie swoim rodzicom? Że ci
woleliby zajmować się czym innym? Robić karierę? Czy to kolejne
pokolenie tak właśnie postrzegać będzie rodzicielstwo? Szczerze
mówiąc, żywię głęboką nadzieję, że nie!
Ale
smutnym jest, że te wspaniałe małe istoty mogą być traktowane
jako obiekt, który się posiada lub nie. Smutne jest to, że osoby
nie pragnące posiadać dzieci, widzą w nich tylko źródło
zobowiązań (czasowych i finansowych). Nie widzą tego, jak wiele
mogłyby otrzymać, nie dowiedzą się nigdy czym jest bezwarunkowa
miłość i duma z człowieka, w wychowaniu którego miało się
udział.
Jednocześnie
zastanawiam się, dlaczego właśnie osoby, które nie doświadczyły
stanu „za późno” wypowiadają się na ten temat najobszerniej,
dlaczego reagują tak bardzo emocjonalnie? Przecież jeżeli Cię to
nie dotyczy, to nie masz potrzeby brania udziału w dyskusji, Ty
swoje wiesz i cześć pieśni. W tym przypadku tak nie jest.
Dlaczego? Czuły punkt…?
Brakuje
mi jednak w tym całym zamieszaniu głosu osób, które doświadczyły
właśnie tego, o czym mówi ten spot. Które za późno zorientowały
się, że jednak potrzebują w życiu czegoś ponad karierę,
związek, poznawanie świata, zabawę. I wcale nie mówię o
singlach, bo to faktycznie byłoby stereotypowe. Myślę tutaj o
parach, bez względu czy są małżeństwami, czy nie. O związkach,
które osiągnęły już wszystko i teraz zorientowały się, że
przyszedł TEN CZAS. Czas na potomka. A tu … nic. Miesiąc, trzy
miesiące, pół roku, dwa lata, pięć lat… I koniec. Kobieta
niestety ma pewien zegar biologiczny, który sobie tyka. Aż
przychodzi czas, że pewien etap się kończy i nic nie jest w stanie
tego zmienić. Ani medycyna, ani wiara, ani ogromna siła woli. NIC.
Oczywiście pozostaje adopcja, lecz nie każdy jest gotowy na takie
wyzwanie i nikogo nie można za to obwiniać.
I
tak sobie myślę, ze skoro taka kampania powstała, to może problem
jest poważniejszy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Oczywiście
jest to dosyć niemedialne zagadnienie, bo czasy mamy takie, że
sukces jest najważniejszy, a resztę się jakoś „doszyje”.
Ciekawe tylko dlaczego kliniki in vitro pękają w szwach…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz