wtorek, 9 czerwca 2015

Kolejna strona "mieć czy być"?



W Internetach znowu huczy. Blogerki i blogerzy podchwycili temat spotu nowej kampanii Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Sam spot faktycznie jest słaby. Rzewne to takie, stereotypowe, nieciekawe i, jak zauważył mój mąż, sama aktorka jakaś mało przekonująca, bo za młoda. Trzeba to przyznać. Ale nie samo wykonanie spotu jest najbardziej poruszającym tłumy, tylko jego treść.
O cóż więc chodzi? Bohaterka jest, jak widać na załączonym obrazku, kobietą sukcesu, z własnym domem, nowoczesnym wnętrzem, dobrymi ubraniami. Lecz do szczęścia brakuje jej dziecka, o czym dowiedziała się dopiero teraz – czyli prawdopodobnie kiedy jest już za późno i roni łzę nad swoim losem (choć w tym spocie na to nie wygląda). No mówiłam, że tendencyjne i tandetne. Fakt! Generalnie przekaz ma być taki: „żebyś potem nie beczała, kiedy będzie za późno”.

Wzniosły się więc obruszone głosy! Co kogo obchodzi, że drugi nie chce mieć dzieci, co to za uogólnianie, że signle i singielki są nieszczęśliwi, że oni się świetnie realizują, ich życie ich satysfakcjonuje i nic więcej im do szczęścia nie trzeba!

I taka jestem ciekawa, ile lat mają Ci ludzie, którzy wykrzykują, jacy są szczęśliwi i zadowoleni? Bo z tego, co piszą, to mają góra 35. W pełni rozwoju zawodowego, z workiem sukcesów u boku, obwieszczający wszem i wobec, że życie jest piękne takie, jakie jest. Z moich obserwacji oraz literatury rozwoju człowieka wynika,że taki stan mija, potem następuje proces przemyśleń, rewizji, przeredagowania swojego życia, bo wraz z doświadczeniami zmienia się również nas system wartości. Wydaje mi się, że u większości z nich ten etap jeszcze nie nastąpił i stąd to zachłyśnięcie się chwilą obecną.

Można by pomyśleć, że jestem przeciwko nim. Tak to może wyglądać, ale nie jest. W ogóle moje zdanie odnośnie posiadania dzieci nie jest obiektywne, bo ktoś kto je ma, nie może sobie już wyobrazić życia bez nich, podobnie do sytuacji, kiedy ktoś dzieci nie ma, nie wie jak to jest je posiadać. Więc jedynie co mogę zrobić, to wyrazić swoją opinię.

Uważam więc, że rodzenie i wychowanie dzieci nie jest niczyim obowiązkiem, czasem nawet jest niewskazane, żeby niektóre osoby je miały (często jednak właśnie one je mają…). Niech to będzie decyzja każdego człowieka, to przecież największa odpowiedzialność jaka może spocząć na naszych barkach. W zasadzie niekończąca się. Więc wiele ludzi rezygnuje, bo uważa, że to nie jego bajka, że takie obciążenie nie jest mu potrzebne. Ok.

Tylko poszłam krok dalej. Dlaczego dla tych ludzi dziecko jest tylko obciążeniem, wycięciem kilku lat z życiorysu (chyba zawodowego, bo jakiego innego?). Czy dlatego, że wychowywani byli właśnie w takim przekonaniu? Że stoją na przeszkodzie swoim rodzicom? Że ci woleliby zajmować się czym innym? Robić karierę? Czy to kolejne pokolenie tak właśnie postrzegać będzie rodzicielstwo? Szczerze mówiąc, żywię głęboką nadzieję, że nie!

Ale smutnym jest, że te wspaniałe małe istoty mogą być traktowane jako obiekt, który się posiada lub nie. Smutne jest to, że osoby nie pragnące posiadać dzieci, widzą w nich tylko źródło zobowiązań (czasowych i finansowych). Nie widzą tego, jak wiele mogłyby otrzymać, nie dowiedzą się nigdy czym jest bezwarunkowa miłość i duma z człowieka, w wychowaniu którego miało się udział.

Jednocześnie zastanawiam się, dlaczego właśnie osoby, które nie doświadczyły stanu „za późno” wypowiadają się na ten temat najobszerniej, dlaczego reagują tak bardzo emocjonalnie? Przecież jeżeli Cię to nie dotyczy, to nie masz potrzeby brania udziału w dyskusji, Ty swoje wiesz i cześć pieśni. W tym przypadku tak nie jest. Dlaczego? Czuły punkt…?

Brakuje mi jednak w tym całym zamieszaniu głosu osób, które doświadczyły właśnie tego, o czym mówi ten spot. Które za późno zorientowały się, że jednak potrzebują w życiu czegoś ponad karierę, związek, poznawanie świata, zabawę. I wcale nie mówię o singlach, bo to faktycznie byłoby stereotypowe. Myślę tutaj o parach, bez względu czy są małżeństwami, czy nie. O związkach, które osiągnęły już wszystko i teraz zorientowały się, że przyszedł TEN CZAS. Czas na potomka. A tu … nic. Miesiąc, trzy miesiące, pół roku, dwa lata, pięć lat… I koniec. Kobieta niestety ma pewien zegar biologiczny, który sobie tyka. Aż przychodzi czas, że pewien etap się kończy i nic nie jest w stanie tego zmienić. Ani medycyna, ani wiara, ani ogromna siła woli. NIC. Oczywiście pozostaje adopcja, lecz nie każdy jest gotowy na takie wyzwanie i nikogo nie można za to obwiniać.
I tak sobie myślę, ze skoro taka kampania powstała, to może problem jest poważniejszy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Oczywiście jest to dosyć niemedialne zagadnienie, bo czasy mamy takie, że sukces jest najważniejszy, a resztę się jakoś „doszyje”. Ciekawe tylko dlaczego kliniki in vitro pękają w szwach…?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz