piątek, 11 marca 2016

Rachunek sumienia, czyli bądź, mamo!

Kiedy urodziłam moją pierwszą córkę miałam 21 lat. Byłam zupełnie niedojrzała, niegotowa na macierzyństwo, nieogarnięta zawodowo. Mój ówczesny mąż całymi dniami pracował, żeby nas utrzymać, więc w zasadzie zostałam z tym rodzicielstwem sama. Nie było Internetu, nie było mnie stać na zakup specjalistycznych książek, czasopism o dzieciach, nie miałam rodzeństwa, nie miałam skąd czerpać wiedzy.
Samego dziecka się jakoś nie bałam, choć nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z tak małym człowiekiem. Uczyłam się więc na własnych błędach – karmienie piersią nie wyszło (bo nie miał mi kto doradzić), więc gryzły mnie wyrzuty sumienia, że jestem beznadziejną matką. Dziecko rozwijało się na szczęście świetnie, co prawda było typowym niejadkiem, ale widać nie potrzebowało jedzenia, bo energia je rozpierała. Byłam młoda, dlatego nadążanie za nim nie sprawiało mi specjalnej trudności. Raczej mnie... zaczęło nudzić. Czytanie ciągle tych samych książek, zabawa tymi samymi zabawkami, te same spacery, brak kontaktu ze znajomymi, brak imprez, rozrywki.
Kiedy Mała miała 6 tygodni po raz pierwszy zostawiliśmy ją z babcią na noc, a sami pojechaliśmy na całonocną imprezę. Co to była za ulga, oddech, szaleństwo, powrót do życia! Po jakimś czasie jedna noc zamieniła się w weekend, a te weekendy zaczęły się powtarzać cyklicznie. Znów czuliśmy się jak wolni ludzie!
Sytuacja w końcu wyglądała tak, że na weekendy dziecko jeździło do jednej babci, a przez tydzień popołudniami, po żłobku lub przedszkolu, zajmowała się nim druga babcia, która brała je na działkę albo do siebie do domu. W zasadzie nawet nie pamiętam jak to się stało... Ale ostatecznie było tak, że widywałam dziecko rano i wieczorem przed snem, szybko czytałam krótką książeczkę i koniec. Tyle było mojej opieki nad MOIM dzieckiem.
W ten sposób mijały... LATA! A ja w sumie nie odczuwałam z tego powodu żadnego dyskomfortu, żadnych wyrzutuów sumienia... Z perspektywy czasu jest mi cholernie wstyd za ten czas, ale niestety nie mogę cofnąć czasu.
Wszystko zmieniło się, kiedy weszłam w nowy związek i urodziła się druga córka. Byłam 10 lat starsza. Doświadczenie życiowe i świadomość o tonę większe. Choć trochę było tak, że to drugie było jakby znowu pierwszym. Dlatego, że minął tak długi czas i człowiek już trochę zapomniał jak to jest z małym berbeciem, ale też chciałam zacząć na nowo, inaczej podejść do mojego macierzyństwa. Potraktować je poważnie, dorośle.
I dopiero, kiedy mijały kolejne miesiące, a potem lata i byłam świadkiem każdego dnia mojego dziecka, każdego kroczku, rozwoju każdej umiejętności, nauki poszczególnych słów, a później buntu, kształtowania się nowego ja... uświadomiłam sobie ile straciłam!
Z niemowlętctwa mojej Najstarszej prawie nic nie pamiętam. Podobnie jak z wczesnych lat dziecięcych. Nie pamiętam, co ja czułam, nie pamiętam, co ona czuła. Nie wiem, czy za mną tęskniła... Była dobrze zaopiekowana, zawsze czysta, zadbana, obdarzona uczuciem. Ale nie miała tego, co najważniejsze – mamy. Nie wiem, czy ma do mnie za to żal. Dzieci trochę inaczej odbierają rzeczywistość. One nie wiedzą, jak być powinno, choć pewnie gdzieś tam to czują. One przyjmują rzeczy, jakie są, przyzwyczajają się. Jednak sobie nie potrafię tego wybaczyć. Tyle mnie ominęło... Tyle straciłam. Nie do odrobienia...
Cieszę się, że przynajmniej teraz mogę przy niej być najbliżej jak się da i tworzyć fajną, zdrową relację, która coraz bardziej staje się partnerstwem.

Po co to piszę...

Piszę to, ponieważ wiem, że wokół mają miejsce podobne sytuacje. Kobiety rodzą dzieci, takie wyczekane, wymodlone, planowane, a potem... okazuje się, że macierzyństwo jednak nie spełnia ich oczekiwań. I nie są to takie, za przeproszeniem, gówniary, jaką ja byłam. Są to dojrzałe panie, ustawione zawodowo, mieszkaniowo, mają wyższe wykształcenie i stać je może nie na wszystko, ale na wiele.
Okazuje się, że dziecko nie jest takie, jak w reklamach, kolorowych książkach i czasopismach. Nawet nie jest takie jak w „internetach” na forach. Jest inne. Inne od wszystkich. I nie ma do niego dołączonej instrukcji obsługi. Na dodatek dzieci znajomych w tym wieku zachowują się o niebo lepiej! Pięknie piją pierś, nie mają kolek, tylko jedzą i śpią, pięknie się rozwijają, a z tym „swoim” ciągłe problemy. A to jakaś wysypka, a to jakiś niedowład, nieprzespane noce, niechęć do jedzenia... Taka codzienność. Bez specjalnych kolorów, udziwnień, pełna trosk, obaw, nerwów, złości, poczucia niesprawiedliwości. Czyli to, co dotyka WSZYSTKICH rodziców.
Ale miało być inaczej... Przecież w pracy wszystko jest poukładane, jak się stosuje takie i takie metody, to efekty są zazwyczaj takie same. Kiedy rozmawia się z kontrahentami w odpowiedni sposób, to oni w końcu ulegają i moje jest na wierzchu. A tu ani hu hu! Choćby człowiek stawiał na głowie, ten mały złośliwiec nie chce ulec, wręcz stawia się jeszcze bardziej. Na dodatek nie ma kiedy od tego odpocząć! Bo noce też przecież nie są kolorowe, a jakże by inaczej.
W ramach odetchnięcia maluch idzie na popołudnie do babci... potem na drugie popołudnie. Potem kolejne. Potem weekend. Potem powrót mamy do pracy – czasem dzieje się to naprawdę skrajnie wcześnie! Mama musi nadrobić zaległości, więc zostaje do późna. Potem stwierdza, że w zasadzie w pracy jest łatwiej niż w domu, a dziecko ma świetną opiekę, więc nie trzeba się śpieszyć do domu... Tym sposobem powstaje sytuacja analogiczna do mojej z pierwszym dzieckiem.

Mamom, które wpadły w tą „pułapkę” chciałam powiedzieć, że tego czasu nie da się cofnąć. On już nie wróci. Te chwile, których razem nie przeżyłyście ze swoimi dziećmi już się nie powtórzą. Dopiero za kilka lat, kiedy dziecko będzie już duże, samodzielne, siądziecie na chwilę w spokoju, spojrzycie na nie i zapłaczecie nad straconym czasem. Ale to i tak nic nie zmieni... Pewnie będziecie szukać wymówek, będziecie się tłumaczyć przed wami samymi. Ale to również nie pomoże. Wspomnienia z dzieciństwa waszych dzieci nie będą należały do was... tylko do babć, opiekunek, cioć itd. Dlatego apeluję do was, drogie mamy! Spójrzcie na waszą sytuację z dystansu, zastanówcie się, dlaczego zdecydowałyście się na dziecko, uświadomcie sobie, że to ono jest najważniejsze, że to ono jest tym wyśnionym, wymarzonym człowieczkiem, którego wydałyście na świat, ono jest doskonałe w swojej niedoskonałości. Nic nie jest ważniejsze od czasu spędzonego z nim, żadne pieniądze nie dają wam takiej satysfakcji jak świadomość dobrze wykonanego zadania – w tym wypadku bycia, po prostu bycia z dzieckiem.

I teraz najważniejsze! Nigdy nie jest za późno, żeby wszystko zmienić. Zawsze można zacząć na nowo. U nas w tym momencie jest tak, że nasze dzieci są z nami w zasadzie non stop. Bez względu na to, gdzie jesteśmy, czy załatwiamy sprawy, czy idziemy na koncert, czy jesteśmy zmęczeni czy wypoczęci (hahaha dobry dowcip). Da się, naprawdę! Nie jest to może bardzo łatwe, ale do zrobienia. Trzeba trochę przeorganizować życie, ale w sumie jest fajnie :)


piątek, 18 grudnia 2015

Tak długo jak zechcemy!

Od czasu do czasu, w sumie dosyć często, pojawiają się na różnorakich portalach parentingowach tematy – prowokacje. Dotyczą one zazwyczaj szczepień, chodzików, chust, a już najbardziej poruszającym tłumy jest temat karmienia piersią.

Zazwyczaj przechodzą obok tego obojętnie, bo wiem, jak się kończą takie dyskusje. Padają oskarżenia, zarzuty, inwektywy – bez sensu brać udział w czymś takim. Ale wczoraj, z jakiegoś powodu, wyraziłam swoje zdanie, a później szczęka zaczęła mi opadać tak nisko, że wreszcie zbierałam ją u sąsiada piętro niżej.

Na początek może trochę „suchych” faktów, które większość z Was czytała pewnie wielokrotnie, ale jestem zdania, że edukować trzeba bez przerwy, a powatarzanie jest jedną z najlepszych metod nauki. Poza tym istnieje również taka możliwość, że ktoś przeczyta to po raz pierwszy.

Ministerstwo Zdrowia pisze: „Wyłączne karmienie piersią przez okres pierwszych 6 miesięcy życia dziecka jest najlepszym rozwiązaniem dla dziecka i celem, do którego należy dążyć, ale częściowe karmienie piersią, jak również krótszy czas karmienia piersią również są cenne. Żaden preparat zastępczy nie ma tak dobrego wpływu na rozwój dziecka, jak pokarm kobiecy, który jest najlepiej dopasowany do specyficznych potrzeb dziecka”.1
Zaś zalecenia Polskiego Towarzystwa Gastroenterologii, Hepatologii i Żywienia
Dzieci co do zakończenia karmienia piersią są następujące:
Brakuje podstaw naukowych pozwalających na ścisłe określenie, kiedy należy całkowicie zakończyć karmienie piersią. Na podstawie konsensusu ekspertów sformułowano zalecenie, że po 12. m.ż. karmienie piersią powinno być kontynuowane tak długo, jak będzie to pożądane przez matkę i dziecko. W tym czasie wskazane jest uzupełnianie diety produktami żywnościowymi występującymi w danym regionie”.2
Podkreśliłam niektóre kwestie, bo mają one duże znaczenie dla dalszego mojego wywodu.

A wracając do dyskusji, w której brałam udział...

Jak na temat, który był poruszany, było i tak kulturalnie i spokojnie. Czytałam już bardziej hardcorowe rozmowy, w których padały nieparlamentarne słowa, które nie przystoją w dyskusji o tematyce związanej z dziećmi.

Co mnie ruszyło? Argumenty używane przez mamy, które uważają długotrwałe (np. 2 lata) karmienie piersią za coś kompletnie niezrozumiałego i krzywdzącego (tylko dla kogo???).
Zaczęło się od:


Więc odpowiedziałam, że normalnie! Bierzesz dziecko i podajesz mu pierś. Albo ono przychodzi samo i się jej domaga, bo dwulatek już potrafi, oj potrafi :)
Wydawało mi się, że jeśli się czegoś nie rozumie, to dąży się do tego, aby zrozumieć. Podejrzewałam, że tej Pani nie chodziło o technikę, ale w sumie nie sprecyzowała swojego pytania. Nie wiem też, czego można nie rozumieć – tego jak można chcieć karmić tak „duże” dziecko? Że niby co? Zdarzyło mi się nawet przeczytać gdzieś, że niektórzy dopatrują się w tym podtekstów seksualnych! Dla mnie to tok myślenia co najmniej chory, ale każdy ocenia względem siebie... Tutaj akurat takie argumenty nie padały, co nie zmienia faktu, że do tej pory nie wiem, czego Pani nie rozumie, a szkoda, bo naprawdę chętnie bym się dowiedziała.
Kolejny argument brzmiał:
Jak widać, Pani ma zwolenników swojego światopoglądu (lajki), co tylko świadczy o tym, jak społeczeństwo jest niedoinformowane i niezorientowane, o tolerancji już nie wspomnę, choć karmienie piersią i tolerancja to rzeczy, które, według mnie, w żadnym momencie się nie wiążą.
Tak więc mamy tutaj zarzut, że matka długo karmiąca piersią nie potrafi pogodzić się z tym, że jej dziecko się rozwija, rośnie, ma coraz to nowe potrzeby, również żywieniowe. No dla mnie brednie, przepraszam, ale brednie!
Karmienie piersią nie ma nic wspólnego z hamowaniem rozwoju dziecka! Na wczesnym etapie wręcz przeciwnie, a potem staje się czymś tak normalnym, tak fizjologicznym, że nawet nie przywiązuje się uwagi do tego, ile ten maluch skończył miesięcy, bo przychodzi ten akt naturalnie. Ale zastanowiłam się, czy moje dziecko faktycznie nie jest po tyłach. Co potrafi? Potrafi samo jeść łyżeczką i widelcem, posiłki płynne i stałe – OK. Potrafi się samo rozebrać i niektóre części garderoby ubrać (skarpetki ;) ) - OK. Potrafi się samo załatwiać na nocnik, czasem nawet już nas nie informując, co powoduje różne dziwne sytuacje, ale to już inna bajka – OK. W związku z tym jakoś nie wydaje mi się, żebym specjalnie spowalniała rozwój mojej Najmłodszej. Z mówieniem jest na razie średnio, ale to akurat nie jest spowodowane karmieniem. Najstarszą prawie w ogóle nie karmiłam piersią, a ruszyła z mową dopiero po skończeniu 2 lat, za to Średnia była karmiona 20 miesięcy i w wieku dwóch lat mówiła pełnymi zdaniami.
Jednakże nie można przemilczeć faktu, że akt karmienia piersią to doskonałe ćwiczenie aparatu mowy dziecka. Musi się ono bowiem bardziej wysilić, żeby się najeść niż dzieci karmione z butelki.
Sposób karmienia noworodków i niemowląt ma ogromne znaczenie dla rozwoju aparatu artykulacyjnego oraz prawidłowego rozwoju mowy. Badania naukowe wykazują, że dziecko karmione piersią co najmniej do 8 miesiąca życia ma zapewnione najlepsze warunki dla rozwoju artykulacji”.3
Zanim jeszcze zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, bo była to pora niezbyt odpowiednia do rozmów – 19.30, czyli kąpanie i kładzenie do łóżka, dostałam kolejny argument przeciw długiemu karmieniu piersią:
 




Ten to mnie już rozłożył na łopatki! Hahaha faktycznie :) dlatego, że nie chce mi się gotować zdrowych posiłków daję Córce pierś i nic zamiast oprócz niej. Tutaj, pomijając podejrzenie ograniczenia umysłowego, trzeba by wytłumaczyć to zdanie jedynie tym, że ta kobieta myśli, że jak się karmi piersią, to już niczym innym. Ale przecież tak nie jest! Dwuletnie i starsze dzieci karmione naturalnie jedzą już normalnie, pałaszują mięso, warzywa, owoce, a nawet słodycze (sic!) i inne przekąski. Ale czy jedno przeczy drugiemu? Czy jeśli mogę mojemu dziecku podać mój pokarm zamiast wody czy słodzonych napojów, a nawet mleka innego zwierzęcia, to naprawdę powinnam mu go odmówić, ponieważ już jest „za duże”?! Kto określa, kiedy dziecko jest za duże? Ktoś, kto o karmieniu piersią nie ma najmniejszego pojęcia i nie dysponuje absolutnie żadną naukową wiedzą na ten temat? No, na pewno nie! Mleko kobiece jest żywe, co oznacza, że jest idealnie dostosowane do potrzeb dzieci w zależności od jego wieku, poziomu rozwoju, choroby lub zdrowia, a nawet pory dnia!6

I kolejny „mądry” argument:
 





Po pierwsze: chciałabym zobaczyć źródło, które mówi o tym, że w Afryce nie karmią piersią lub odchodzą od tego. Które to mamy nie karmią? Te, które mieszkają w lepiankach, czy te, które mieszkają w krajach ogarniętych wojną? No dobra, trochę stereotypowe myślenie, ale naprawdę chciałabym się dowiedzieć, skąd ludzie biorą takie informacje. Może to jest oznaka czytania bez zrozumienia, bo nie można zaprzeczyć, że „cywilizacja” w postaci mieszanek mlecznych dotarła również do Afryki, ale nie wydaje mi się, żeby ta forma odżywiania dzieci zastąpiła karmienia naturalne. Czy tylko mi się przesłyszało, że Afryka to w większości skrajnie biedny kontynent? Za co niby te kobiety kupują swoim maluchom mleko? I to mając swoje własne w piersiach. Tak, przekonał mnie ten argument... Szczególnie w świetle informacji, że w niektórych krajach skandynawskich oraz innych europejskich istnieje zakaz reklamowania mleka modyfikowanego.
W dalszej części dyskusji było jeszcze porównanie 2-latka „na piersi” do 4-5-latka ganiającego ze smoczkiem, na które moja odpowiedź brzmiała:
 



I to wszystko w tym temacie.

Ale najbardziej rozłożył mnie na łopatki ostatni argument:
 











Co można odpowiedzieć??????? Po prostu brakuje słów i człowiekowi wydaje się, że cały ten czas poświęcony na rzeczową (a przynajmniej starałam się, żeby taka była) dyskusję jest kompletnie zmarnowany. Jak można tak podchodzić do wychowania dzieci?? Po co mam się poświęcać, skoro dostanę kopa? Co to w ogóle znaczy?

Później, pod prysznicem oczywiście, bo tam się najlepiej myśli, przyszło mi do głowy, że to wszystko jest po prostu nakręcane, bo chodzi o kasę! Wiem, że zbytnio odkrywcze to nie jest, ale doszłam do wniosku, że firmy, które produkują mleko modyfikowane muszą mieć związek z tymi, którzy kreują taki a nie inny wygląd kobiet. Czyli, że muszą być zawsze piękne, bez rozstępów, zmarszczek, ciało musi być jędrne, napięte itd. I ta biedna kobieta w pewnym momencie musi wybierać, co ważniejsze. Czy karmienie naturalne, ale może spowodować zmianę wyglądu (i tu się nie będę kłócić, bo to jest fakt), czy karmienie mieszanką, a skoro jest do kupienia, to pewnie jest ok (i jest! ale nigdy nie zastąpi matczynego pokarmu) i zachowanie pięknej figury i jędrnych piersi... Nie wiem, może jestem już na tyle stara, że pewne rzeczy mi zwisają (hahaha dosłownie i w przenośni), ale rzecz biustu jest dla mnie nawet nie drugorzędna. Mam męża, mam dzieci, nie powiem, żebym się zaniedbywała, ale nie dajmy się zwariować, jesteśmy tylko ludźmi, nie żadnymi sztucznymi tworami, które muszą być zawsze idealne. I pewnie, że chciałabym mieć takie piersi, które mogłabym pokazywać w dekolcie do pępka, ale ich nieposiadanie nie spędza mi snu z powiek i na pewno nie będzie powodem do nie karmienia lub skrócenia go.

I jeszcze jedna ciekawostka: mieszanki mleczne zostały wyprodukowane z myślą o tych dzieciach, które nie mogą być karmione piersią – dotyczyło to dzieci osieroconych, dzieci matek, które po porodzie zaraz musiały wracać do pracy oraz kobiet, które ze względów zdrowotnych nie mogły podawać swoim dzieciom własnego pokarmu. Mieszanki te powstały, aby RATOWAĆ ŻYCIE, a nie zastąpić karmienie naturalne. Na szczęście od tego czasu wiele lat minęło i dużo się zmieniło w ich składzie, jednakże nigdy one prawdopodobnie nie dorównają składowi mleka kobiecego. Jednak biznes zaczął się kręcić, a wiadomo, że na dzieciach biznes robi się najlepiej.4 5

Dlatego też wszystkim osobom, które odnoszą się do kobiet długo karmiących swoje dzieci, chciałabym powiedzieć, aby patrzyły na siebie, na swoje dzieci i żeby dały już spokój nam, mamom, które wybrałyśmy tą drogę dla swoich dzieci i siebie. To jest, podobnie jak w wypadku karmiących mieszanką, nasza sprawa i nic Wam do tego!






1http://www.mz.gov.pl/zdrowie-i-profilaktyka/zdrowie-matki-i-dziecka/karmienie-piersia
2http://www.pedhemat.wroclaw.pl/ptp/files/Standardy_Medyczne_2014_Zalecenia_ywienia_.pdf
3http://dziecisawazne.pl/wplyw-karmienia-piersia-na-rozwoj-mowy-dziecka/
6http://dziecisawazne.pl/porownanie-skladu-mleka-mamy-i-mleka-modyfikowanego/
4http://dziecisawazne.pl/krotka-historia-mleka-modyfikowanego/
5http://dziecisawazne.pl/magda-karpienia-rozmowa-o-mleku-mamy-i-mleku-modyfikowanym/